Ostatnio coś napomniałam, że zaczęłam wcierać kozieradkę. Włosy znów mi strasznie leciały, więc postanowiłam przetestować tą zachwalaną przez tyle dziewczyn wcierkę.
Zacznę od tego jak ją przygotowywałam: łyżeczkę nasion zalewałam 100 ml gorącej wody. Po 10-15 minutach przecedzałam wszystko przez sitko i już samą wcierkę bez nasionek wlewałam do pojemniczka.
Codziennie wcierałam ją w skórę głowy bardzo dokładnie. Moim celem było zahamować wypadanie, chociaż skłamałabym mówiąc, że nie liczyłam na przyrost, bo tego też troszkę oczekiwałam.
Jakie plusy zauważyłam? Na pewno prawdą jest to, że wcierka unosi włosy u nasady i spowalnia proces ich przetłuszczania się. Wypadanie zminimalizowała, ale to jeszcze nie to na co czekałam.
Po dwóch tygodniach systematycznej kuracji kozieradką odstawiłam ją. A dlaczego? Strasznie wysuszyła mi skórę głowy i niestety zostawiła po sobie łupież. Przyznam, że już po pierwszej aplikacji skóra mnie strasznie swędziała, ale pomyślałam sobie, że to pewnie dlatego, bo nie jest ona przyzwyczajona do ziółek. Miałam na dzieję, że z czasem do nich przywyknie i swędzenie ustąpi. Faktycznie z dnia na dzień było ono coraz łagodniejsze, ale jednak było. Ale jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby ją odstawić. Dopiero po 2 tygodniach gdy zauważyłam u siebie straszny łupież stwierdziłam, że to chyba jednak nie dla mnie. Nie wiem co jest przyczyną tego wysuszenia. Być może wcierka była zbyt mocna. Mam zamiar wrócić do niej na początku maja. Oczywiście będę przyrządzała ją delikatniejszą i zobaczę czy nadal będzie wysuszać.
A jak u was sprawdziła się kozieradka? Jeśli wszystko było ok to chętnie dowiem się jak przyrządzałyście tą miksturkę, bo może coś robię źle...
I jeszcze tak na koniec, chciałabym przeprosić za długą nieobecność na blogu, ale ostatnio całkiem brak mi czasu. Nie miałam również aparatu do dyspozycji więc nie bardzo mogłam przygotować czegoś dłuższego.
Nie mam pojęcia, kiedy teraz pojawi się następny post, bo robię sobie "majówkę" trochę wcześniej i nie będę miała czasu, żeby coś dodać. Co prawda wylatuję dopiero w piątek, ale nie obiecuję, że do tego czasu coś się pojawi więc do zobaczenia po 25 :*
U mnie kozieradka nie zahamowała wypadania na co szczególnie liczyłam.
OdpowiedzUsuńja mam kozieradkę już przygotowaną i na dniach zaczynam używać :)
OdpowiedzUsuńJeszcze nie używałam kozieradki, przymierzam się i do tej pory nic nie zdziałałam w tym kierunku.
OdpowiedzUsuńużywam 3 tydzień, łyżkę kozieradki zalałam szklanką gorącej wody, ostudziłam i odcedziłam :) zahamowała wypadanie spowodowane farbowaniem, ale porostu nie powiększyła ;x
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że nie stosowałam kozieradki, ale zarezerwowałam ją sobie na maj lub czerwiec do przetestowania. Liczę na przedłużenie świeżości oraz większy porost :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że spowodował powstanie łupiezu.
OdpowiedzUsuńwcierka z samej kozieradki nie ma szans zadzialać. nie bez powodu do wcierek dodawany jest alkohol - pełni rolę promotora, który pozwala wniknąć składnikom w skórę głowy.
OdpowiedzUsuńMyślę że lepszym rozwiązaniem byloby stosowanie kozieradki 3 razy w tygodniu przed myciem włosów. Uniknełabyś może wtedy tego przesuszenia i łupieżu. Rozmawiałam na temat kozieradki z jedną zielarką i mówiła że absolutnie nie powinno się jej wcierać codziennie. A odnośnie działania, to wystarczy ją nałożyć obficie na godzinę przed myciem, na to czepek foliowy i później umyć włosy.
OdpowiedzUsuńhmmm, ciekawe:) nigdy nie próbowałam, może spróbuję!
OdpowiedzUsuńJa zaczęłam kuracje więc zobaczymy :)
OdpowiedzUsuń